Padły oskarżenia w stronę zarządu miasta. z których Stowarzyszenie Otwarta Wieliczka zarzuca fałszowanie podpisów uczestników zebrania wiejskiego. Postanowienie, które na nim padły mogą uszczuplić budżet gminy o około 10 milionów złotych. Samorząd gminny odpiera jednak ataki wszystkiemu zaprzeczając. Sekretarz gminy Wieliczka daje również do zrozumienia, że nie ma możliwości weryfikacji tych podpisów.
Dowody na fałszowanie dokumentów — skąd wzięły się zarzuty stowarzyszenia?
Przedstawiciel Stowarzyszenia Otwarta Wieliczka mówi o niezbitych dowodach w sprawie podrobienia. Chodzi o to, że dokument z zebrania mieszkańców Śledziejowic z 2018 roku, który miał zadecydować o przeznaczeniu kilku milionów złotych, prawdopodobnie został podmieniony. Na dokumencie sprzed 3 lat widnieją dokładnie te same osoby, które pojawiły się na zebraniu w 2020 roku. Podejrzewa się podmianę właśnie tych dwóch dokumentów.
Dokument zaświadcza o tym, że mieszkańcy Śledziejowic pozwolili miastu na sprzedaż sporego kawałka terenu. Dodatkowo przystali na to, aby 50% przysługującej im części poszła na dofinansowanie dobudówki budynku szkolnego. Jednak pojawia się pewien problem — Ci sami mieszkańcy twierdzą, że nie brali wtedy udziału w żadnym zebraniu, co może być prawdą, bo część z nich do mieszkańców Śledziejowic się jeszcze wtedy nie zaliczała.
Bartłomiej Krzych, który zajął się całą sprawą i wyciągnął ją na światło dzienne, mówi o 15 osobach, które zdążyły już wykluczyć swoje uczestnictwo. To kolejny podpunkt sprawy, który może zastanowić, ponieważ na zebranie w 2018 przyszło ponoć tylko 10 osób. Działka, o którą chodzi została już dawno sprzedana za ponad 10 milionów złotych, a pieniądze oddane na rzecz gminy. Ponoć za zgodą mieszkańców.
Co dalej?
Co najmniej kilku mieszkańców zamieszanych w całą aferę jest mocno zbulwersowanych. Stowarzyszenie „Otwarta Wieliczka” domaga się organizacji sesji konfrontacyjnej z mieszkańcami i radą miejską. Jej celem ma być wyjaśnienie całego bałaganu. Jednak urząd miasta nie bardzo ma ochotę współpracować. Sekretarz wciąż zaprzecza jakimkolwiek uchybieniom i nielegalnym działaniom ze strony urzędników. Mówi też o tym, że rzekomo podrobioną listę widział i nie zauważył na niej żadnych nieprawidłowości. Dokument na pierwszy rzut oka wygląda normalnie — różne charaktery pisma i długopisy.
Sprawa wygląda podejrzanie i nikt nic nie wie. Czy uda się dojść do jakiegoś konsensu i otrzymać odpowiedzi na nurtujące pytania? Pozostaje czekać na rozwój sprawy.